Po polsku trzeba mówić pięknie

Z wykształcenia polonista. Czytania harlequinów nie ocenia negatywnie, ale apeluje: kształtujmy gusty. Po latach pracy w biznesie wrócił do książek.
Z Andrzejem Marcinkiewiczem, dyrektorem Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i ambasadorem akcji „Lubię polski”, rozmawia Hanna Łozowska

— Wojewódzka Biblioteka Publiczna współtworzy z nami akcję „Lubię polski”…
— Bo idea jest fantastyczna! Nigdy dość przypominania Polakom, że po polsku trzeba mówić pięknie! Z wykształcenia jestem polonistą. W dodatku polonistą starej daty. Stąd ta troska o piękne mówienie.
— Co to znaczy, że jest się polonistą starej daty?
— W głowie kołacze mi wiersz Andrzeja Waligórskiego „List w sprawie polonistów”. Pod koniec jest piękny wers: „Bo jeżeli jesteś i ja jestem, / To dlatego, że stojący na warcie / Polonista znużonym gestem / Kartki książek wertował uparcie / Za kajzera i za Hitlera, / I za cara, i za innych carów paru, / I dlatego właśnie nie umiera / Coś ważnego, co nazywa się Naród”. Potrzebujemy pięknego słowa, ludzi, którzy wysławiają się polszczyzną może niekoniecznie wyszukaną literacko, ale poprawną.
— Waligórskiego cytuje pan z pamięci.
— Każdy polonista ma w głowie wiele takich fragmentów. Kiedyś była taka reklama: „Ojciec, prać” i wszyscy wiedzieli, że to o Kiemliczów chodziło. A dzisiaj ktoś, kto nie przeczytał książki nie bardzo wie, o co chodzi.
Kiedyś przyszła do mnie dziewczyna. Szukała pracy. Zapytałem: „Kto mnie wołał, czego chciał?”. O Wyspiańskim wiedziała niewiele, o „Weselu”, że było.
— A jaki jest współczesny czytelnik?
— Taki jak 30, 50 lat temu. Mamy kilkanaście procent takich zażartych czytelników, którzy czytają więcej niż 7 książek rocznie. Śmieje się pani i ja też się śmieję. Te 7 wydaje się osobom, które czytają, śmiesznym minimum. Nasza mistrzyni z ubiegłego roku wypożyczyła około 200 książek.
— Ale w statystykach czytelnictwa właśnie ta liczba pada.
— Tak są ustawione progi w badaniach. Ale nie możemy potępiać tych, którzy takich wzorców nie mieli. Biblioteka Narodowa robiła takie badanie. Jeżeli w domu dziecko widzi rodzica z książką, to na 10 przypadków 9 będzie potem czytało. Często też wycieramy sobie gębę patriotyzmem, ale jaki to patriotyzm, jeżeli co drugie słowo jest wulgarne, jeżeli Polak nie mówi poprawnie?
— Zgodnie z ostatnim badaniem czytelnictwa 37 proc. Polaków przeczytało przynajmniej jedną książkę w ciągu roku.
— Te statystyki obejmują młodzież powyżej 15 roku życia. Pani Rowling zrobiła tu doskonałą robotę, bo od czasów Harry’ego Pottera sporo się zmieniło.
— Książki są drogie. W stacjonarnej księgarni to wydatek około 40 zł. Z kolei czytelnicy narzekają, że w bibliotekach nie ma nowości.
— Nowości jest dużo! Teraz to kwestia mądrej polityki. Czy przeznaczymy te pieniądze na zakup czytadeł, beletrystyki czy na zakup książek popularnonaukowych? Kiedy dział zakupów rzuca coś nowego, od razu ustawiają się kolejki.
— Co budzi takie zainteresowanie?
— Ciągle jeszcze skandynawskie kryminały, ale też polskie. Nikt z porządnych bibliotekarzy czy polonistów nie będzie mówił, że ten, kto czyta harlequiny czy kryminały, jest be, a kto czyta eseje literackie jest cacy. Czytajmy to, co się komu podoba. I jednocześnie kształtujmy gusty.
Gdybyśmy jednak kupowali tylko to, co ludzie chcą czytać, wpadlibyśmy w pułapkę. Jak telewizja pokazująca tylko to, co ludzie chcą oglądać.
— Co pan ostatnio czytał?
— „Dziedzictwo Prus Wschodnich” Saksona, „Sarmackie dziedzictwo” Piskozuba. Poważne rzeczy, ale znakomite. Za tankowanie w jednej stacji benzynowej można było dostać audiobooki. Z przyjemnością odsłuchałem Lema i Tyrmanda. Kto dziś konstruuje tak piękne zdania, pisząc o złodziejach i hochsztaplerach?
— Jaka będzie biblioteka przyszłości?
— Mam nadzieję, że będzie miejscem spotkań i budowania społeczeństwa obywatelskiego. Musi służyć ludziom.