Ot tak chlapiemy sobie językiem

Mówimy niewyraźnie i za dużo. W debacie wygrywa ten, kto nie pozwoli sobie przerwać. A jednak słowo w kulturze nowych mediów nabiera szczególnego znaczenia.

Z Wiesławem Godzicem, socjologiem i medioznawcą, rozmawia Hanna Łozowska

 

― Co się dzieje z językiem w mediach? Mówi się o jego brutalizacji, tabloidyzacji, ale jest też hejt.
― I memy! Słowo utraciło swoją zdolność czynienia. Dawniej, kiedy wypowiedziałem coś, było to ważne, istotne. Nie mówiło się po próżnicy. Osoby, które mówiły za dużo, nie były mile widziane.
Dziś w debatach zwycięża ten, kto mówi dużo i nie pozwoli sobie przerwać, a nie ten, który ma coś do powiedzenia. Wygrywa też ten, który w sposób prymitywny gasi innych. Słynne: „Ja panu nie przerywałem”.
I przyszedł internet, który podkreślił znaczenie słowa. Dzisiaj żyjemy ponoć w kulturze obrazkowej, ale obrazek bez celnego słowa nie się liczy. Wystarczy spojrzeć na memy. A jeszcze wcześniej przyszła reklama, moim zdaniem poezja dzisiejszych czasów. Pojedyncze słowa w nowym kontekście obrazkowym znaczą zupełnie coś innego niż znaczyły.
― Możemy podać przykład?
― „Leetwo! Ojczyzno moja” ― reklama dżinsów. Zwrócenie uwagi na słowo i na kontekst to podstawowa zasada poezji. Dotąd słowa miały pełnić funkcję przenoszenia znaczeń, natomiast w poezji słowo zatrzymuje znaczenie na samym sobie. Mamy taką poezję, na jaką nas stać.
― To media kreują nasze postawy i język, jakim się posługujemy czy odwrotnie ― język w mediach jest odbiciem pozamedialnej rzeczywistości?
― Co było wcześniej, to zapomniany problem, choć nie najważniejszy. Ważniejsze jest, jaką rolę język pełni. Słowo stało się wtórne, ale nie pozwala sobie na to, by obraz całkowicie je zdominował. Jest taka zabawa polegająca na tym, że albo ma się zaciśniętą pięść (kamień), albo pokazuje się nożyce, albo kartkę papieru. Nożyce przetną papier, ale z kolei będą stępiane, gdy dotrą do kamienia. Ważne są relacje pomiędzy tymi wszystkimi elementami.
Jeżeli popatrzymy na memy, lekkość znaczeń jest bardzo ważna. Słowo nie występuje samo, występuje w rozległym kontekście. Być na bieżąco, znaczy znać te wszystkie konteksty. Wcześniej człowiek inteligentny znał konteksty literackie, odnosił je do jakiejś sfery albo konkretnego dzieła. Dziś inteligentny jest ten, kto wie, co powiedział jakiś polityk i co stało się memem. Dlatego tak bardzo trudno uczyć znaczeń słów, bo są one niezwykle migotliwe.
Ostatnio w pewnej pracy magisterskiej studentka napisała: „Kobiety częściej szerują”. Pytam: „może szorują?”, na co ona: „A co to znaczy szorować?”. Bardzo szybko dowiedziałem się, co to znaczy „szerować”. Dla niej „szerowanie”, a więc życie w kulturze wymieniania się, a nie posiadania, było pierwsze w znaczeniu. Nie znała natomiast szorowania.
Zresztą „szerowanie” pisze się już przez „sz”, a nie po angielsku. Dla mnie jako semiotyka ten świat jest kapitalny. Wymienność i migotliwość znaczeń powoduje, że nie jesteśmy w stanie przeczytać gazety, przeczytać dobrego tytułu i zrozumieć go, jeśli nie czytamy innych mediów, nie jesteśmy w nich zanurzeni. Istnieje opinia, że media są dzisiaj „systemem ekologicznym”. Nie zrozumiemy czegoś, jeśli nie oglądaliśmy debaty, nie widzieliśmy memu z poprzedniego dnia.
― Przerażające FOMO ― strach przed przegapieniem czegoś. Z drugiej strony pokazuje to bogactwo współczesnego języka, mnogość odniesień i kontekstów. Ale też odbieranie mediów tradycyjnych, np. prasy, staje się podobne do czytania w internecie, pełne jest swoistych linków, nawiązań.
― Za Baudrillardem użyję brzydkiego słowa: dochodzi do sprostytuowania mediów. Media są na pokaz, dla wszystkich, są pozornie otwarte. Tak naprawdę trzeba być zanurzonym, żeby wiedzieć, o co chodzi. Starsi używali też słów w zupełnie innym znaczeniu.
― Jak wyrazu „epicki”.
― Tak! Oprócz tego, że jest inny zasób słów, inne leksemy, to też zupełnie inaczej się mówi. Zwykle dość niewyraźnie. Słowo wypowiedziane półgębkiem traci swoją moc i wartość. Nie mówi się ważnych słów tak, żeby nie były rozumiane. Stąd podejrzewam, że coraz mniej ważnych słów mówimy.
Proszę spojrzeć na rozmaite debaty. To na ogół mruczenie pod nosem, mówienie do nikogo, nieumiejętność złapania kontaktu wzrokowego z rozmówcą. Politycy nie zwracają się do siebie, są niegrzeczni, niemili. Mówią rzeczy oczywiste, nie potrafią zachować dyplomacji językowej. Co roku powtarzają komuś, że przegrał wybory.
Pani wspomniała, że to brutalne. A to jest po prostu prymitywne. To słowa proste, prymitywne, pierwsze z brzegu, którym nadajemy nowe znaczenia. Ot tak chlapiemy językiem. A najpierw powinniśmy uruchomić proces myślenia.
― Myślałam, że ta schopenhauerowska erystyka jest dzisiaj szczególnie świadomie używana.
― Niektórzy mają wypisane na twarzy, że myślą to, co słuszne dla partii. Patrząc na magazyny informacyjne można stwierdzić, że to rodzaj gry. Prezenterzy są na ogół aktorami, nauczyli się pewnego sposobu zwracania do publiczności, uśmiechania…
Mówienie i zdolność mówienia bierze się z czytania. A co się dzieje, jeśli nie czytamy? Język jest uczony „sam z siebie”. Tak jakby nie było wzorców. Już dziś uczy się na przykładzie telewizyjnych magazynów informacyjnych. Albo na przykładzie blogów, nie daj Boże, pisanych niezgodnie z regułami języka polskiego. Niebezpieczeństwo jest więc ogromne. Ale czynność mówienia to czynność czytania. Musisz czytać, jeśli chcesz coś mówić. To smutna puenta.