Nie mówmy po „internetowsku”!

Powinniśmy doprowadzić do tego, żeby poprawne mówienie stało się modne — mówi Irena Telesz, aktorka, która piękną mowę dba w każdych okolicznościach. Nawet wtedy, gdy wiąże się to z pouczeniem dyrektora szkoły.

Z Ireną Telesz-Burczyk, aktorką, ambasadorką kampanii „Lubię polski”, rozmawia Hanna Łozowska

— Promowanie poprawności językowej jest ważne?
— Od pewnego czasu szalenie razi mnie przyzwolenie na niepoprawne akcentowanie przedostatniej sylaby: „zrobiliśmy”, „poszliśmy”… Nie słyszę poprawy.
Coraz częściej posługujemy się też obrazem, znakiem. Z kolei w wymowie zginęło nam „ł” przedniojęzykowe. Proszę się wsłuchać, już nie mówimy: „człowiek”, ale „czowiek” i „gupi”.
Niedługo będziemy mówili: „Gupi czowiek edzie na aroty”, bo „ł” i „j” najbardziej ucierpiały w wymowie. Ktoś kiedyś zapytał, jak się pisze „małpa”. Nie wiedzieliśmy z mężem, o co chodzi, a ta osoba pyta, przez jakie „u”.
Zdarzyło mi się też zwrócić uwagę dyrektorowi szkoły, który powiedział, że „włancza” się do czegoś. Tego słuchała młodzież! Poprosił o powtórzenie, jak powiedział. Przy młodzieży wykazał pełną pokorę. Rzadko się zdarza, żeby ktoś się tak zachował.
Proszę zapytać, co dzieje się w teatrze, gdy ktoś niepoprawnie zaakcentuje. Nie chodzi mi o to, żeby zachować martwy język, bez rusycyzmów czy anglicyzmów. Rozumiem to, ale zachowajmy podstawy, akcent i uratujmy spółgłoski „ł”, „j”.
— Dokładnie.
— O, przepraszam. „Dokładnie” to proteza z angielskiego. Można byłoby powiedzieć: „no właśnie”, „ma pani rację”. Tak właśnie reaguję.
Inny przykład: dziennikarka pyta, jak było w Los Angeles. W odpowiedzi słyszy: „W Polsce czuję się tak jakby lepiej”. „Tak jakby”, „jak gdyby”. Co „tak jakby”?
Cały czas narażam się ludziom. W marcu czy w kwietniu miałam zaszczyt prowadzić zajęcia ze studentami uniwersytetu trzeciego wieku. Uświadamiałam ich, jak mówiliśmy kiedyś, jak mówimy teraz. Nie zdajemy sobie z tego już sprawy. Nie respektujemy końcówek. Mówimy „ma mame” zamiast „mamę”. Nie chce nam się ruszyć wargami.
— Pokolenie Polaków urodzonych po 2000 roku dorasta ze smartfonem w ręku. Język zmienia się też pod wpływem internetu.
— Boję się tego. Dzień zaczynam od programu II Polskiego Radia. Ostatnio usłyszałam, że radio ma nową stronę internetową „dwojka.pl”. Proszę sobie napisać „ściąć zboże” bez polskich znaków. Czy pani mnie zrozumie, jak ja pani powiem: „A teraz prosze isc sciac zboze”? W ten sposób nie porozumiemy się.
Pytanie, czy jesteśmy w stanie nadal być Polakami? Tu nie chodzi o patriotyzm, o górnolotne słowa, o nadęcie. Chodzi o podstawy. Dlatego dopóki żyję, będę starała się bronić języka, żeby jeszcze przynajmniej kilka osób mówiło po polsku, a nie po „internetowsku”.
— Ale zapożyczenia same w sobie nie są złe.
— Do tego trzeba podchodzić bardzo ostrożnie, żeby język obcy nie zaczął nam zastępować języka ojczystego. Np. słowo „mega”, które jest „mega” nadużywane. Wszystko jest „mega”. Jest przecież wiele polskich słów: „bardzo”, „wyjątkowo dużo”. Ale „mega” jest prostsze, krótsze, a my się spieszymy.
No i są mody językowe. Wydaje mi się, że powinniśmy doprowadzić do tego, żeby poprawne mówienie stało się modne, czyli żeby stało się modne bycie człowiekiem.
— Napisanie tysiąca znaków tekstu bez powtórzeń to trudne zadanie?
— Tak, dlatego, że sobie upraszczamy. Zadanie, które państwo postawili przed uczestnikami konkursu zmusza do tego, by sięgnąć po idiomy, zobaczyć, ile mamy określeń na różne zjawiska. W tej chwili młodzież już nie korzysta ze starych słowników.
— W teatrze można szukać takich wzorców językowych?
— Mam nadzieję, że jeszcze tak. Gdy jeden z moich kolegów w teatrze źle zaakcentował wyraz „policzyliśmy”, to tak dostał po głowie, że więcej tego nie powtórzył. Ale słyszę w telewizji, jak wypowiadają się aktorzy warszawscy, jak akcentują „matematyka”, „fabryka”… I zaraz będzie „bijatyka”.
U Krystyny Czubówny nie usłyszałam nigdy źle zaakcentowanego wyrazu. Trzeba o tym przypominać. I nie bać się dyrektora. On sam w tamtym momencie nie stracił autorytetu u młodzieży, bo natychmiast się przyznał. Potrzebna jest pokora i świadomość, że daje przykład swoim uczniom.
— Na pewno to zapamiętali.
— Wiem, bo potem spotkałam się z jednym z uczestników tych warsztatów, który powiedział: „Ruda, ale przyznasz, że dyro się zachował”. Był pełen szacunku do tego człowieka. Przez sekundę miałam wyrzuty sumienia, ale to ma sens.

Tysiąc znaków bez powtórki
Trwa nasza kampania „Lubię polski”. Prowadzą ją „Gazeta Olsztyńska” i Fundacja Instytut Badań i Edukacji Społecznej. Kilka dni temu ogłosiliśmy konkurs na napisanie tekstu liczącego tysiąc znaków. Żaden wyraz, z wyjątkiem spójników i przyimków, nie może się w nim powtarzać.
Do udziału w naszej zabawie zapraszamy uczniów klas V, VI i VII szkół podstawowych, a także klasy II i III gimnazjum.
Wszystkie teksty, które spełnią kryteria, zostaną opublikowane na naszej stronie internetowej. Najlepsze także w drukowanym wydaniu  „Gazety Olsztyńskiej” i „Dziennika Elbląskiego”. Najaktywniejsze szkoły zostaną dodatkowo wyróżnione tytułem ambasadora kampanii „Lubię polski”.
O czym pisać? Oczywiście o języku i literaturze. Na przykład o tym, czy sms może zastąpić rozmowę? Albo czy lubimy komunikować się skrótami: ASAP, YOLO, IMO, BTW? Jak języki obce wpływają na polszczyznę, a jak zmienia ją Facebook, Twitter, Snapchat?
Piszmy, jak poszerzać zasób słów. Piszmy o ulubionych lekturach, o inspirujących bohaterach literackich, o tym, czy lekcje polskiego są nam potrzebne. Piszmy o tym, co nas w języku złości, co porusza, co inspiruje.
Na teksty czekamy w siedzibie redakcji przy ul. Partyzantów 28 w Olsztynie. Przyłączać się można indywidualnie lub za pośrednictwem swoich szkół albo przesyłać teksty drogą elektroniczną na adres: fundacja@fundacja-ibies.org lub h.lozowska@gazetaolsztynska.pl.